niedziela, 13 lipca 2014

Tour Du Mont Blanc - retrospekcja

Mimo, że w ubiegłym roku nie pojawił się żaden wpis na blogu, to nie znaczy, że nie jeździłem rowerem. Jednym z najbardziej interesujących doświadczeń było objechanie wokół masywu Mont Blanc, głównie podążając szlakiem Tour du Mont Blanc (TMB). Szlak ten posiada kilka wariantów, które wnikliwie studiowałem przed wyjazdem na dwóch mapach w skali 1:25000 wydanych przez IGN:
(1) 3531 ET St-Gervais-Les-Bains Massif Du Mont Blanc
(2) 3630 OT Chamonix Massif Du Mont Blanc.

Tym razem jechałem z Agą i jej dwoma kolegami (Kazikiem i Mirkiem). Z uwagi na wakacyjny charakter wyjazdu trasę rozplanowaliśmy na 4 dni, głównie ze względu na dużą sumę podjazdów (~9500m), bo dystans koło 180 km nie należy do powalających. Jechaliśmy na lekko, a spaliśmy w schroniskach i hotelach. Z tym, że rozpoczęliśmy od jednodniowej aklimatyzacji na campingu w wiosce La Fouly w Szwajcarii. Wybraliśmy wersję trasy o kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara.
Tour The Mont Blanc (TMB 2013)

La Fouly jest przepięknie położoną wioską w alpejskiej dolinie na wysokości około 1600 m. Góruje nad nią lodowiec, który zdecydowanie wpływa na pogodę. Jak na sierpień noce na campingu były chłodne (temperatura spadała do kilku stopni), a ranki były mgliste i wilgotne. Przy słonecznym dniu widoki były za to powalające. Camping jest dobrze wyposażony, prysznice czyste, jest nawet mała ścianka wspinaczkowa na wolnym powietrzu.

Dzień 1 (26 sierpnia 2013)

Szczęśliwie powitał nas słoneczny ranek. Trochę zajęło nam suszenie namiotów i wyruszyliśmy dopiero kwadrans po dziewiątej. Pierwsza przełęcz Grand Col Ferret nie nastręczyła większych problemów, dało się podjechać. Jesteśmy  we Włoszech. Od razu aparaty ruszyły w ruch, by uchwycić zachwycające widoki. Alpy oszałamiają nas swą urodą. Zjazd dość stromy z kilkoma agrafkami. Trzeba uważać na turystów. W niektórych miejscach sprowadzam rower. Zabranie ze sobą sztywnego 29era nie było najlepszym pomysłem.

Mijamy Refuge Elena i szybko zjeżdżamy do doliny, tylko po to, żeby znów rozpocząć wspinaczkę. Za naszymi plecami, po drugiej stronie doliny połyskują w słońcu białe lodowce i szare skały. Docieramy do chatki z kamieni, powoli nabieramy wysokości, aż w końcu docieramy do miejsca, gdzie wokół są prawie same pionowe ściany. Chyba niezbyt dobrym pomysłem był wybór wariantu prowadzącego przez szczyt Testa Bernarda. Praktycznie rowery trzeba było wnosić na plecach i wszyscy mnie zaczęli w duchu przeklinać. Ale jak to bywa za trud jest nagroda w postaci rewelacyjnego singletracka grzbietowego. Później, od Refuge Bertone, zjazd staje się miejscami  bardzo trudny, dużo luźnych kamieni, sporo agrafek.
Do miasteczka Cormayer docieramy dość późno (w sumie na pierwszy dzień byłoby to w sam raz). Początkowy plan był, żeby przenocować w Cormayer, ale wszystkie miejsca w hotelach w rozsądnych cenach były zajęte więc rezerwacje mieliśmy w Refuge Maison Vieille. Oznaczało to wspinaczkę na 2000 m. Usiedliśmy w restauracji, żeby uzupełnić kalorie, a w międzyczasie zadzwoniłem do właściciela Refuge, że przyjedziemy późno wieczorem i żeby zaczekał na nas z kolacją. Oczywiście nie był zadowolony z tej sytuacji.

Podjazd w dużej mierze to szutrówka, ale bardzo stroma. Niektórzy próbowali jechać, niektórzy odpuszczali i pchali. Zapadł zmrok, przy końcówce było tak stromo, że każdy spokojnie wpychał rower. Na miejsce noclegu dotarliśmy o 21:30. Jeszcze dużo osób siedziało, zajadało i piło wino. Na szczęście dla nas też znalazł się ogromny talerz bardzo smacznego spaghetti, tudzież innych przysmaków, łącznie z prosciutto i deserem. Wszystko popiliśmy czerwonym winem dla lepszego trawienia. Mimo zmęczenia wszyscy byli zadowoleni. Warunki noclegowe oceniłbym na średnie. Przy tak dużej liczbie łóżek piętrowych i chrapiących sąsiadach trudno było się wyspać. Czystość też taka sobie. Ale cóż, to tylko rodzaj schroniska, przystanku w dłuższej wyprawie górskiej.

Jak widać po statystykach suma przewyższeń była zabójcza jak na pierwszy dzień wyprawy. Do Refuge Maison Vieille można było jechać okrężnym wariantem TMB (bardziej asfaltowym), ale trudno stwierdzić jak wypadłaby taka opcja.

Dystans: 46 km
Suma podjazdów: 2993 m
Czas ruchu: 7h 41’



Dzień 2

Drugi dzień rozpoczyna się od jazdy po grzbietach wysokich gór. Ruszamy kwadrans po dziewiątej. Piękne widoki i świetne singletracki co jakiś czas przeplatane są podejściami. Powoli posuwamy się do przodu. Najważniejsze, że pogoda dopisuje. Bardzo fajny odcinek jest do La Ville des Glaciers.

Kulminacją jest przełęcz Col De La Seigne (2516 m n.p.m.), wpych, a potem zjazd przez mleczną mgłę do Les Chapieux (łatwy i szybki). Ponieważ jesteśmy już we Francji czas spróbować lokalnych serów – są pyszne. Dalej podjeżdżamy po trawiastym zboczu, aż do miejsca, gdzie trzeba wnosić rower na plecach, ale jest to krótki odcinek. Jeszcze przed przełęczą Col De La Croix du Bonhomme (2433 m n.p.m.) przejeżdżamy przez środek stada owiec, strzeżonych przez baśniowo wyglądającego pasterza, ubranego w długi czarny płaszcz i kapelusz z rondem. Nieco mży. Trochę ciężko idzie się po śliskich kamieniach. Na przełęczy w Refuge czekamy trochę jak przestanie padać. Jednak chmury są wszechobecne. Nie czekamy dalej i jedziemy w nieco lżejszym deszczu. Zjazd jest skalisty, w wielu miejscach nie do zjechania. Generalnie trudny odcinek, wolny, łatwo można skręcić kostkę na śliskich kamieniach. W końcu dojeżdżamy do szutrówki i do murowano-drewnianego domku przyozdobionego kwiatami, w którym mamy zarezerwowany nocleg – Refuge de Nant Borrant. Parujące lasy i soczysta zieleń traw dodały temu miejscu mistycznego charakteru. Tym razem dotarliśmy do celu o przyzwoitej porze – jest 19:40. Zostaliśmy bardzo miło przyjęci przez właściciela, mimo, że byliśmy brudni i mokrzy. Każdy dostał pantofle, trochę ogarnęliśmy się i dostaliśmy obfitą kolację. Tym razem mieliśmy oddzielny pokój, bardzo schludny. Wszystkim śmiało mogę polecić to miejsce na nocleg.

Dystans: 39 km
Suma podjazdów: 2071 m
Czas ruchu: 6h 30’


Dzień 3

Po śniadaniu, nieco przed dziewiątą, zjeżdżamy do doliny. Tym razem mamy do przejechania znacznie dłuższy dystans, ale planowałem go z myślą o tym, że teren będzie łatwiejszy, a podjazdy nie takie strome. Rzeczywiście, sporo było płaskiego terenu, trochę szutrowych dróżek i asfaltów. Powiedziałbym, że w porównaniu do poprzednich dni w stylu jazdy enduro, ten był raczej xc.

Oczywiście istnieją różne warianty TMB oraz inne szlaki, którymi można jechać nieco wyżej niż doliną i pewnie byłaby to bardziej interesująca opcja. W sumie kawałek jechaliśmy górą szlakiem poza TMB i było całkiem sympatycznie (z les Contamines Montjoie do la Gruvaz).

Dzień był  wyjątkowo słoneczny. Usiłowaliśmy ustalić, który z ośnieżonych szczytów to Mont Blanc, ale wcale nie było to takie proste. Chyba najlepsza widoczność była w okolicach kolejki pod szczyt z przełęczy Col de Voza (1653 m n.p.m.). Przy zjeździe z przełęczy zaliczyliśmy fragment sztucznie uformowanej trasy downhillowej.

W Chamonix zaliczyliśmy Fondue, którym można było się udławić ;-) Jakoś nie zachwyciło nas to miejsce, naszpikowane turystami, nastawione na komercjalizm, kompletnie bez klimatu.
Na wysokości miejscowości Les Tines zgubiliśmy szlak, ale po cofnięciu się wróciliśmy na dobrą drogę. Potem polecieliśmy szlakiem oznaczonym na mapie Petit Balcon Nord. Na wyciąg w miejscowości le Tour nie zdążyliśmy. Zabrakło nam dosłownie kilku minut. Ale może to i lepiej, bo trochę zaoszczędziliśmy pieniędzy, a podjazd pod przełęcz Col De Balme (2191 m n.p.m.) okazał się praktycznie całkowicie podjeżdżalny (dość stroma szutrówka, a sama końcówka singiel).

Zjazd do Trient w Szwajcarii był dość ekscytujący, trochę mnie wytrzęsło, końcówka ze sporą ilością agrafek.

Spaliśmy w hotelu La Grande Ourse (nie mieliśmy rezerwacji). Hotel jest odnowiony i ładny w środku. Z rowerami nie było problemu. Niestety nie ma możliwości zjedzenia tam śniadania. Na szczęście blisko jest coś w rodzaju gospody.

Dystans: 61.5 km
Suma podjazdów: 2639 m
Czas ruchu: 6h 59’


Dzień 4

Jak zwykle ruszamy koło dziewiątej. Na łąkach za przełęczą Forclaz można natknąć się na walczące krowy. Czarne, z wielkimi rogami, masywne, noszące na szyi dzwony. Na szczęście rowerzystów nie atakowały ;-)
Po wdrapaniu się wyżej singiel się wygładził i dało się jechać. Widok rozpościerał się na Martigny, miasto majaczące w dolinie. Tak się złożyło, że po trasie TMB w czasie naszej wyprawy rozpoczął się ultra-maraton. Widzieliśmy załogę z chorągiewkami, która znakowała trasę.

Tak się złożyło, że jadąc singlami pośród łąk na jednym z rozwidleń wybraliśmy górną wersję, a Mirek dolną. Jak się okazało później, nasze wersja była nie do zjechania, za to Mirek miał niezły flow. Było to w okolicach Bovine. Co ciekawe chorągiewki ultra maratonu były przy szlaku, którym jechał Mirek, natomiast reszta z nas podążała za szlakiem wrysowanym na mapie. Widać, że powstała nowa wersja szlaku i tej nowej wersji lepiej się trzymać.

Nad jeziorem Lac de Champex zrobiliśmy sobie przerwę na obiad i odpoczęliśmy. Nie musieliśmy się spieszyć.

W dalszej części trasy singletracki były przyjemne. W jednym z miejsc jechało się dosłownie nad ogromną przepaścią po ścieżce szerokości stopy.

Wyprawa zakończyła się na campingu w La Fouly smakowaniem szwajcarskich trunków. Wszystko poszło zgodnie z planem. Obyło się bez awarii i kontuzji.

Dystans: 34 km
Suma podjazdów: 1721 m
Czas ruchu: 5h 23’

Zdjęcia zrobione przez Kazika:

9 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Natalia, oprócz wymienionych map mieliśmy także gps. Mogę podesłać ślad na maila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też poproszę o dusotępnienie śladu GPS na lukaszch0@poczta.onet.pl

      Usuń
  3. Byłabym Ci bardzo wdzięczna, mój mail to: kosiba.natalia@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  4. wybieram się zbliżona trasą w tym roku na przełomie sierpnia i września, czy mógłbym Cię prosić o przesłanie Waszego śladu.
    Andrzej ap@ratio.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć Paweł,
    wybieramy się z chłopakiem w przyszłym roku na około Mt Blanc na mtb, czy miałbyś czas żeby udzielić mi kilku wskazówek? Chciałabym wiedzieć jak z noclegami było na trasie, co mieliście ze sobą w plecakach i czy było bardzo ciężko :)
    Jak znajdziesz chwilę, odezwij się proszę :)
    monika.jarzabek1@gmail.com

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda ze zdjęć już nie ma do obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia powinny być nadal dostępne:
      https://goo.gl/photos/EwNNAfQEiVSFnqut8
      Blog został przeniesiony:
      https://bikepackingpassion.wordpress.com/

      Usuń
  7. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń